22-05-2011 02:54
Projekt Tyberium - Strefy żółte
W działach: Projekt Tyberium, RPG-owo | Odsłony: 22 Niestabilny świat
Gdyby Joker żył w czasach wojen o tyberium, z pewnością zamieszkałby w którejś z licznych stref żółtych, gdzie jako agent chaosu mógłby uskuteczniać swe szalone wizje. Możliwe również, że natychmiast znalazłby się tam nowy Batman z Robinem i resztą towarzyszy. Wszystko dlatego, że nie ma na Ziemi miejsc częściej zmieniających się, a zarazem dających tak wiele możliwości, niż strefy żółte.
Stężenie tyberium na tych obszarach, zajmujących większą część planety, uznane zostało za wysokie, ale mieszczące się w dopuszczalnych granicach. Promieniowanie występuje, co jakiś czas zbiera swe żniwo, lecz póki co "nie ma powodów do paniki". Mówi się tak od dawna, obok słów oferując coraz to zmyślniejsze sposoby na pozbycie się nadmiaru tyberium, lecz do tej chwili żaden nie okazał się wystarczająco skuteczny. Trudno zresztą myśleć o ekologii, gdy dzień jutrzejszy stoi pod znakiem zapytania.
Polityczna sinusoida
Afryka pod koniec wieku XX była niespokojnym kontynentem, Azja częściowo też. Wojny, rewolucje, przewroty, zamachy bombowe, walki z terrorystycznymi bojówkami, kryzysy gospodarcze i spory graniczne były w pewnych krajach codziennością. Jednak nawet wtedy można było mówić o pewnej stabilizacji. O tym, że kraj istniejący dziś przetrwa kolejne lata. Obecnie jest o to trudno.
Mapa polityczna stref żółtych zmienia się szybko. Obok państw w rodzaju Chin, Libii, Brazylii czy Indii, państw utrzymujących mniej więcej te same granice od dawna, istnieje mnóstwo efemerycznych krajów, wolnych miast, konfederacji i związków, których starania o przetrwanie kończą się po dniu, miesiącu, roku. Między dużymi i małymi graczami swoje wpływy próbują rozciągnąć organizacje militarne, korporacje, religijne bojówki i Bractwo NOD. Zgodnie z zasadą, że kto ma dostatecznie wiele odwagi, rozumu i brutalności, ten jest w stanie osiągnąć wszystko, przewagę mają państwa totalitarne, dyktatury i junty wojskowe ponad demokrację i rządy grupowe.
Paradoksalnie brak stabilizacji tworzy ją. Tam, gdzie często dochodzi do zmian rządów i przewrotów pałacowych, ludzie lepiej organizują się i łatwiej przechodzą kolejne kryzysy. Wiedząc o tym, że byle bandzior może wejść do ich domu z bronią w ręku, mieszkańcy wolnych, pozbawionych naczelnych władz miast organizują własne służby porządkowe. Jest to tym łatwiejsze, gdy spojrzy się na sąsiadów.
Ci potrafią być śmieszni, straszni, przerażający lub zdumiewający. Obok siebie istnieć bowiem może religijne państwo wzorowane na Watykanie, islamska demokracja, katolicka dyktatura bądź konfederacja murzyńskich plemion kanibali. Specjaliści GDI do spraw Afryki mają czasem niezły ubaw, czytając na głos w czasie pracy wymyślne nazwy państw czy organizacji, wyrafinowane tytuły ich władców czy imponującą historię, czasem ograniczoną do dwóch linijek tekstu.
Dzieje się tak między innymi, ponieważ GDI posiada tylko formalne zwierzchnictwo nad żółtymi strefami. Po użyciu w strefie zero bomby z płynnym tyberium i spowodowaniu wielkiej, ekologicznej katastrofy, kosztującej miliony istnień ludzkich, reszta świata odcięła się od supermocarstwa. Owszem, z czasem niektórzy zmienili zdanie, odpowiednia łapówka albo dyplomatyczny ruch również potrafiły sytuację zmienić, ale wciąż przeciwników i neutralnych jest więcej od zwolenników. Mali chcą samodzielności i w większości przypadków otrzymują ją, będąc jednocześnie skazanymi jedynie na własne siły.
Piękno nadchodzącej zagłady
Kraje istniejące w "ciekawych czasach" posiadają tyberium w wystarczającej ilości, by dobrze prosperować przez długie lata, a częstokroć za mało środków na jego wydobycie i rafinację, dostarczającą pokaźnych zysków i możliwości. Nie są to co prawda tak wielkie obszary, jak w strefach czerwonych, wciąż jednak dostatecznie wielkie, by niepokoić. Najczęściej na mapach dostrzec można kilka dużych oraz kilkadziesiąt mniejszych skupisk surowca, co tym bardziej utrudnia akcję przemysłowo - ratowniczą i zmusza do zadania pytania: "kogo ocalimy, przy okazji zarabiając, a kto będzie musiał zginąć?".
Nikogo nie dziwi życie tuż obok tyberium. Bywa, że kryształy wyrastają spod asfaltu w centrum miasta, naprzeciw zabezpieczonego biurowca, gdzie codzienne duża grupa ludzi przychodzi pracować. Bywa, że zachodnie przedmieścia są skażone, jednak centrum i reszta funkcjonuje normalnie. Ludzie przywykli do obecności surowca, ich wiedza na jego temat jest szersza niż u mieszkańców stref błękitnych. Łatwiej im również zabezpieczyć się przed promieniowaniem.
Poza posterunkami GDI, dobrze dobrze ukrytymi kaplicami i świątyniami NOD (dobrze albo wcale, zależy od sytuacji politycznej i poparcia dla Bractwa, które generalnie traktowane jest wrogo) oraz pojedynczymi placówkami mutantów, chcących żyć z ludźmi w pokoju – o co trudno, biorąc pod uwagę brutalność ich braci i sióstr, wywołującą głęboką niechęć ogółu ludzkości – znaleźć można w żółtych strefach dwie rzeczy. Pierwszą są siedziby niezależnych grup, które nie chcą lub nie mogą mieć ponad sobą rządu. Przykładowo dlatego, że ten nie istnieje. Taka grupa zajmuje biurowiec, warsztat samochodowy czy szpital i stara przetrwać. Potem kilka łączy się w większą grupę, opanowuje miasto, rozrasta dalej aż wreszcie tworzy nowy kraj. Potem następuje rozłam, wewnętrzna wojna albo inwazja z zewnątrz i cały cykl zaczyna się od nowa.
Drugą, mogącą ubiegać się o status ciekawostki, są wieże Scrin. Aktualnie dominująca wśród obcych frakcja, zachęcająca do kontaktów z ludźmi, rozstawiła w wielu miejscach nadajniki, z pomocą których możliwe jest zachęcanie albo zmuszanie ludzi do wykonywania określonych rzeczy. Stąd zdarzyć się może, że rząd małego kraju czy też grupa motocyklistów żyjąca na odludziu to tak naprawdę agenci obcych, tajni bądź jawni. Status zmienia się regularnie, w zależności od potrzeb oraz nastawienia okolicznej ludności, która, o dziwo, widzi korzyści w oddaniu Scrin tyberium, za które otrzymuje dość szeroką pomoc. Warto też zaznaczyć, że o obcych mało kto wie, jeśli zaś wie, to trzyma to w sekrecie.
Proza codzienności i wielka mozaika
Życie tuż obok tyberium sprawia, że ludziom widok kryształów powszednieje. To oczywistość. One to również sprawiły, że dzień powszedni w strefach skażonych jest dość specyficzny. Główny problem stanowi aprowizacja. Jałowienie gleb oraz zmiany klimatyczne znacznie ograniczyły dostęp do żywności. Korzysta się więc z każdego terenu nadającego się pod uprawy, nawet jeśli jest marnej jakości. Hodowli w większości przypadków już się nie stosuje. Za drogo wychodzi.
Co więcej gospodarki wielu państw starają się przestawić na wydobycie kryształów. Skoro, jak rzekł doktor Ignatio, zastosowania tyberium są "nieskończone", tedy po co zajmować się kopaniem żelaza czy drążeniem w ziemi za ropą? Niestety, a może stety, koszta są jednak dość wysokie i często bardziej opłaca się napędzać pojazdy czarnym złotem, niż bawić się w silniki jonowe. Nikogo też nie dziwi widok wielkich maszyn pompujących wodę obok studni z glinianymi wiadrami. Świat zawsze był zróżnicowany, katastrofa ten stan tylko pogłębiła.
Co gorsza meteor wymieszał kultury, narody i języki. W strefach błękitnych nie jest to tak mocno widoczne, ale w żółtych widok Azjaty mówiącego mieszanką chińskiego i rosyjskiego i chodzącego w tradycyjnie pustynnym stroju nikogo nie dziwi. Owszem, Rosjanin pozostaje Rosjaninem a Japończyk Japończykiem, ale czystość mowy czy sposobu bycia kolejnych narodów powoli niknie, gdy ich elementy zostają wchłonięte przez ogólnoświatową kulturę, zawierającą wszystkiego po trochu i zarazem nic konkretnego. Mało kto się tym przejmuje, jeszcze mniej próbuje przeciwdziałać. Po co, skoro i tak niedługo planeta całkiem wymrze?
PS: Co prawda posiadam plan pracy i teraz na tapecie będą strefy błękitne a potem tyberium, ale możliwe są zmiany. Piszcie w komentarzach, o czym byście chcieli się jeszcze dowiedzieć, a spróbuję dostosować się do waszych sugestii.
Gdyby Joker żył w czasach wojen o tyberium, z pewnością zamieszkałby w którejś z licznych stref żółtych, gdzie jako agent chaosu mógłby uskuteczniać swe szalone wizje. Możliwe również, że natychmiast znalazłby się tam nowy Batman z Robinem i resztą towarzyszy. Wszystko dlatego, że nie ma na Ziemi miejsc częściej zmieniających się, a zarazem dających tak wiele możliwości, niż strefy żółte.
Stężenie tyberium na tych obszarach, zajmujących większą część planety, uznane zostało za wysokie, ale mieszczące się w dopuszczalnych granicach. Promieniowanie występuje, co jakiś czas zbiera swe żniwo, lecz póki co "nie ma powodów do paniki". Mówi się tak od dawna, obok słów oferując coraz to zmyślniejsze sposoby na pozbycie się nadmiaru tyberium, lecz do tej chwili żaden nie okazał się wystarczająco skuteczny. Trudno zresztą myśleć o ekologii, gdy dzień jutrzejszy stoi pod znakiem zapytania.
Polityczna sinusoida
Afryka pod koniec wieku XX była niespokojnym kontynentem, Azja częściowo też. Wojny, rewolucje, przewroty, zamachy bombowe, walki z terrorystycznymi bojówkami, kryzysy gospodarcze i spory graniczne były w pewnych krajach codziennością. Jednak nawet wtedy można było mówić o pewnej stabilizacji. O tym, że kraj istniejący dziś przetrwa kolejne lata. Obecnie jest o to trudno.
Mapa polityczna stref żółtych zmienia się szybko. Obok państw w rodzaju Chin, Libii, Brazylii czy Indii, państw utrzymujących mniej więcej te same granice od dawna, istnieje mnóstwo efemerycznych krajów, wolnych miast, konfederacji i związków, których starania o przetrwanie kończą się po dniu, miesiącu, roku. Między dużymi i małymi graczami swoje wpływy próbują rozciągnąć organizacje militarne, korporacje, religijne bojówki i Bractwo NOD. Zgodnie z zasadą, że kto ma dostatecznie wiele odwagi, rozumu i brutalności, ten jest w stanie osiągnąć wszystko, przewagę mają państwa totalitarne, dyktatury i junty wojskowe ponad demokrację i rządy grupowe.
Paradoksalnie brak stabilizacji tworzy ją. Tam, gdzie często dochodzi do zmian rządów i przewrotów pałacowych, ludzie lepiej organizują się i łatwiej przechodzą kolejne kryzysy. Wiedząc o tym, że byle bandzior może wejść do ich domu z bronią w ręku, mieszkańcy wolnych, pozbawionych naczelnych władz miast organizują własne służby porządkowe. Jest to tym łatwiejsze, gdy spojrzy się na sąsiadów.
Ci potrafią być śmieszni, straszni, przerażający lub zdumiewający. Obok siebie istnieć bowiem może religijne państwo wzorowane na Watykanie, islamska demokracja, katolicka dyktatura bądź konfederacja murzyńskich plemion kanibali. Specjaliści GDI do spraw Afryki mają czasem niezły ubaw, czytając na głos w czasie pracy wymyślne nazwy państw czy organizacji, wyrafinowane tytuły ich władców czy imponującą historię, czasem ograniczoną do dwóch linijek tekstu.
Dzieje się tak między innymi, ponieważ GDI posiada tylko formalne zwierzchnictwo nad żółtymi strefami. Po użyciu w strefie zero bomby z płynnym tyberium i spowodowaniu wielkiej, ekologicznej katastrofy, kosztującej miliony istnień ludzkich, reszta świata odcięła się od supermocarstwa. Owszem, z czasem niektórzy zmienili zdanie, odpowiednia łapówka albo dyplomatyczny ruch również potrafiły sytuację zmienić, ale wciąż przeciwników i neutralnych jest więcej od zwolenników. Mali chcą samodzielności i w większości przypadków otrzymują ją, będąc jednocześnie skazanymi jedynie na własne siły.
Piękno nadchodzącej zagłady
Kraje istniejące w "ciekawych czasach" posiadają tyberium w wystarczającej ilości, by dobrze prosperować przez długie lata, a częstokroć za mało środków na jego wydobycie i rafinację, dostarczającą pokaźnych zysków i możliwości. Nie są to co prawda tak wielkie obszary, jak w strefach czerwonych, wciąż jednak dostatecznie wielkie, by niepokoić. Najczęściej na mapach dostrzec można kilka dużych oraz kilkadziesiąt mniejszych skupisk surowca, co tym bardziej utrudnia akcję przemysłowo - ratowniczą i zmusza do zadania pytania: "kogo ocalimy, przy okazji zarabiając, a kto będzie musiał zginąć?".
Nikogo nie dziwi życie tuż obok tyberium. Bywa, że kryształy wyrastają spod asfaltu w centrum miasta, naprzeciw zabezpieczonego biurowca, gdzie codzienne duża grupa ludzi przychodzi pracować. Bywa, że zachodnie przedmieścia są skażone, jednak centrum i reszta funkcjonuje normalnie. Ludzie przywykli do obecności surowca, ich wiedza na jego temat jest szersza niż u mieszkańców stref błękitnych. Łatwiej im również zabezpieczyć się przed promieniowaniem.
Poza posterunkami GDI, dobrze dobrze ukrytymi kaplicami i świątyniami NOD (dobrze albo wcale, zależy od sytuacji politycznej i poparcia dla Bractwa, które generalnie traktowane jest wrogo) oraz pojedynczymi placówkami mutantów, chcących żyć z ludźmi w pokoju – o co trudno, biorąc pod uwagę brutalność ich braci i sióstr, wywołującą głęboką niechęć ogółu ludzkości – znaleźć można w żółtych strefach dwie rzeczy. Pierwszą są siedziby niezależnych grup, które nie chcą lub nie mogą mieć ponad sobą rządu. Przykładowo dlatego, że ten nie istnieje. Taka grupa zajmuje biurowiec, warsztat samochodowy czy szpital i stara przetrwać. Potem kilka łączy się w większą grupę, opanowuje miasto, rozrasta dalej aż wreszcie tworzy nowy kraj. Potem następuje rozłam, wewnętrzna wojna albo inwazja z zewnątrz i cały cykl zaczyna się od nowa.
Drugą, mogącą ubiegać się o status ciekawostki, są wieże Scrin. Aktualnie dominująca wśród obcych frakcja, zachęcająca do kontaktów z ludźmi, rozstawiła w wielu miejscach nadajniki, z pomocą których możliwe jest zachęcanie albo zmuszanie ludzi do wykonywania określonych rzeczy. Stąd zdarzyć się może, że rząd małego kraju czy też grupa motocyklistów żyjąca na odludziu to tak naprawdę agenci obcych, tajni bądź jawni. Status zmienia się regularnie, w zależności od potrzeb oraz nastawienia okolicznej ludności, która, o dziwo, widzi korzyści w oddaniu Scrin tyberium, za które otrzymuje dość szeroką pomoc. Warto też zaznaczyć, że o obcych mało kto wie, jeśli zaś wie, to trzyma to w sekrecie.
Proza codzienności i wielka mozaika
Życie tuż obok tyberium sprawia, że ludziom widok kryształów powszednieje. To oczywistość. One to również sprawiły, że dzień powszedni w strefach skażonych jest dość specyficzny. Główny problem stanowi aprowizacja. Jałowienie gleb oraz zmiany klimatyczne znacznie ograniczyły dostęp do żywności. Korzysta się więc z każdego terenu nadającego się pod uprawy, nawet jeśli jest marnej jakości. Hodowli w większości przypadków już się nie stosuje. Za drogo wychodzi.
Co więcej gospodarki wielu państw starają się przestawić na wydobycie kryształów. Skoro, jak rzekł doktor Ignatio, zastosowania tyberium są "nieskończone", tedy po co zajmować się kopaniem żelaza czy drążeniem w ziemi za ropą? Niestety, a może stety, koszta są jednak dość wysokie i często bardziej opłaca się napędzać pojazdy czarnym złotem, niż bawić się w silniki jonowe. Nikogo też nie dziwi widok wielkich maszyn pompujących wodę obok studni z glinianymi wiadrami. Świat zawsze był zróżnicowany, katastrofa ten stan tylko pogłębiła.
Co gorsza meteor wymieszał kultury, narody i języki. W strefach błękitnych nie jest to tak mocno widoczne, ale w żółtych widok Azjaty mówiącego mieszanką chińskiego i rosyjskiego i chodzącego w tradycyjnie pustynnym stroju nikogo nie dziwi. Owszem, Rosjanin pozostaje Rosjaninem a Japończyk Japończykiem, ale czystość mowy czy sposobu bycia kolejnych narodów powoli niknie, gdy ich elementy zostają wchłonięte przez ogólnoświatową kulturę, zawierającą wszystkiego po trochu i zarazem nic konkretnego. Mało kto się tym przejmuje, jeszcze mniej próbuje przeciwdziałać. Po co, skoro i tak niedługo planeta całkiem wymrze?
PS: Co prawda posiadam plan pracy i teraz na tapecie będą strefy błękitne a potem tyberium, ale możliwe są zmiany. Piszcie w komentarzach, o czym byście chcieli się jeszcze dowiedzieć, a spróbuję dostosować się do waszych sugestii.
9
Notka polecana przez: Andman, arakin, KFC, Ninetongues, Radagast Bury1, Radnon, slann, Szarlih, zegarmistrz
Poleć innym tę notkę