17-07-2011 20:37
Po ostatni guzik
W działach: Przemyślenia, RPG-owo | Odsłony: 1Kiedyś, w czasach, gdy Dedeki były dla mnie szczytem „heroikowej dziecinady”, a standardy „prawdziwego RPG” wyznaczał Młotek i mój traktujący go wręcz z nabożnym szacunkiem znajomy, a od czasu do czasu także MG, zastanawiałem się po co autorzy tworzyli opisy zaklęć tak dokładne, że zajmują około 1/3 podręcznika. Przy AD&D też mnie to dziwiło i nie raz kląłem, gdy w księdze maga miałem spelle nieprzydatne na wyższych poziomach, bowiem użyć je można było tylko w konkretnych sytuacjach, a te, wraz ze wzrostem poziomu trudności kampanii, zdarzały się coraz rzadziej. Było to dla mnie tym bardziej dziwne, że tuż obok leżał Warhammer, gdzie opis efektu zajmował jeden, a nie siedem akapitów z uwzględnieniem każdej, nawet mało prawdopodobnej sytuacji.
Wtedy takiej taktyki nie rozumiałem i nie popierałem. Dziś rozumiem i dalej nie popieram, wychodząc z założenia, że karta postaci to nie PIT a zaklęcie to nie wycinek z kodeksu karnego czy innego zbioru praw i przepisów. Tak jak dziwiłem się, że komuś chce się pisać, że spell X pozwala osuszyć dwa metry kwadratowe wody, kolejne dwa co trzy poziomy, ale tylko w rzece czy jeziorze, bo w morzu już nie, a i to jedynie w czwartki, bo w piątki to zamienia wino w piwo z domieszką karmelków i tak dalej – tak dziwię się, że są MG, którzy prezentują dokładnie takie samo podejście do gry i graczy.
Spytałem kiedyś jednej znajomej internetowej Mistrzyni, na co jej wiedza o długości miecza. To znaczy po co mam wpisywać w karcie postaci, że moje arabskie ostrze ma tyle a tyle długości, kiedy fakt ten wyjdzie raz na ileś sesji? Na co mi wiedzieć, że łuk ma zasięg maksymalny Y metrów, jeśli nie gramy na siatce taktycznej, a wszelkie walki to bardziej opisówka z okazjonalnym rzucaniem? Wreszcie dlaczego mam wymieniać wszystkie zioła, jakie są hodowane w mojej szklarni, jeśli większość idzie „na sprzedaż”, a konkretny użytek w sesji mają ze trzy?
Dostałem prostą odpowiedź – bo kiedyś może się przydać.
Jako prowadzący lubię mieć pewne rzeczy rozpisane dość szczegółowo, ale w sytuacji, gdy jest to potrzebne mi lub komuś innemu. Jako gracz też, ale wtedy inaczej wyglądają priorytety. Wiadomo, inna liczba rzeczy do ogarniania, inna rola w tworzeniu historii. Tak czy siak jeśli jako MG nie robię sesji stricte pod postać, to jej historia jest mi zbędna. Jeśli na moich sesjach nie ma kupca, a nikt nie bawi się w handlarza, to nawet nie zaglądam do stosownych rozdziałów w podręczniku. Jak będę miał chęć albo potrzebę, wtedy jak najbardziej. Ale wcześniej? Po co? Dla uzupełnienia wiedzy? Sesja za tydzień albo dwa, do tego czasu i tak zapomnę.
Ja po prostu nie rozumiem sensu siedzenia nad czymś, co może mieć znaczenie dopiero za ileś sesji. Nie mówię tu o rozpisce kampanii czy enpeca, który pojawi się za dwie bitwy i trzy intrygi z przerwą na bal, czy o przedmiocie, który miał zostać znaleziony teraz, jeno w innej niż aktualnie odwiedzana części podziemi, tylko o takich duperelach jak dodatkowe rzeczy do wymontowania z maszyn Molocha, gdy grupa wędruje po Neodżungli, albo hierarchia wewnętrzna magów ze stołecznego kolegium bursztynu, gdy aktualnie siedzimy gdzieś w Bretonii. Skoro sytuacja fabularna sprawia, że do pewnych sytuacji nie ma jak dojść, to po co? Jeśli gracz sobie coś takiego zmajstruje na zaś, to owszem, przejrzę, klepnę albo nie i odłożę do notatek, wyciągając w stosownej chwili. Ale sam czegoś takiego bez potrzeby nie zrobię.
Wciąż mnie zastanawia, czy owa wyżej wymieniona MG korzysta z wymaganych danych. Przy jakiejś okazji spytam. Wiem za to, że paru innych mi znanych tego nie robi. Wiadomo, co prowadzący to podejście, jedni bawią się w turlanie, a inni odkładają karty na bok i lecą czystą narracją. Jednak w takim wypadku dorzucają sobie i graczom zbędnej roboty. Znam takiego, co przy robieniu systemu magii do jednego erpega darł szaty, co by czas rzucania liczony był w sekundach a nie turach czy czymś innym, bo dzięki temu pojedynki magów są lepsze i tak dalej. Ale czy uwzględnia takie rzeczy przy grze? Odmierza z zegarkiem w ręce moment rzucenia i sprawdza, czy przy prędkości X i odległości Y wojownik Z dobiegł do maga Ć i go chlasnął, nim tamten wypalił fajerbola? Owszem, niby jedno z drugim nie ma nic wspólnego, jednak pewne zachowania często wpływają na kilka aspektów działalności danej osoby. MG, co myśli monumentalnie i nie potrafi zbudować na sesji miasta mniejszego niż 100k ludności, jako gracz raczej nie zmieni sposobu myślenia. A przynajmniej jeden mi znany nie potrafił.
Zresztą najgorsi są tacy, którzy nie dość, że myślą za bardzo do przodu, to jeszcze babrzą się w szczegółach. Ja tam szczegóły bardzo lubię, ale też do pewnych granic. Jak mi ktoś gra szlachcicem z własnym zamkiem, to będę go rozliczał z wojska i ważniejszych enpeców, ale nie będę wymagał zrobienia pełnej listy służby z imionami i całą resztą. Owszem, w razie jakiegoś oblężenia czy wizyty płatnych zabójców („Dobry wieczór, my po Staszka”) przyda mu się wiedzieć, czy w razie czego ma w odwodzie pół czy pełną setkę mięska armatniego. Ale dopiero wtedy siądę z nim i wszystkie niezbędne szczegóły z nim ustalę.
A dlaczego nadmiar szczegółów jest pfe? Sytuacja – gracz rabuje posiadłość szlachcica i dociera do bogato zdobionej, wielkiej szafy. Otwiera. W środku wiszą sobie suknie w liczbie dziesięciu. Gdybym chciał być skrupulatny, to każda miałaby osobną karteczkę z rokiem i miejscem produkcji, nazwiskiem producenta, krojem, spisem użytych materiałów, dokładnym opisem z uwzględnieniem każdej falbanki i koronki i ceną. No bo gracz może się o to zapytać, może mieć nawet w karcie stosowną wiedzę. A szaf w rezydencji pięć i drugie tyle piętro wyżej. Dziękuję, postoję.
Do czego zmierzam? Do bardzo prostej rzeczy – by znać umiar. Nie grzebać przy rzeczach, które i tak na sesji nie zostaną wykorzystane i nie udawać, że trzeba się zawczasu przygotować, bo kiedyś tam może to lub owo być ważne. Jak będzie ważne, to wtedy się zrobi. Przyszykowanie prostego planu miasta, krótkiej historii burmistrza albo imion gwardzistów przy bramie to nie jest nawet kwadrans roboty. Zresztą nie lepiej takie rzeczy robić w trakcie? Na jednej sesji kluczowych enpeców do załogi kosmicznej korwety tworzyłem na bieżąco wraz z graczem, na podstawie dialogu między jego postacią a innym jeszcze enpecem, zaś przy ostatniej sesji Neuro imiona kreowałem na bieżąco. Moim graczom jakoś specjalnie nie przeszkadzała krótka chwila zadumy i teksty w stylu: „Z wami jest jeszcze jeden gość. Nazwijmy go... Stefan”, zwłaszcza, że zaraz ktoś dorzucał: „Kowalsky?”.
Może to tylko moje marudzenie, ale odnoszę wrażenie, że zbyt drobiazgowe osoby mają problem z improwizacją, dostosowaniem do działań graczy albo z nimi samymi. Ludzie bywają różni, a znam paru, co będzie się dziwić: „Ej, czemu nie ciachnąłem go pierwszy, gdy moja broń jest o 3 cm dłuższa? Przecież mam dalszy zasięg!”, więc może dla świętego spokoju? Tyle, że w tej samej sytuacji żaden ze znanych mi drobiazgowców nie pyta o szerokość i grubość zbrocza, stopień naostrzenia miecza („Przetnie deskę, kamyk, żebro? A może tylko ułamie parę kości i ugrzęźnie w ciele?”), ilość kółek w kolczudze, gęstość splotu i tak dalej. Może więc nie chodzi tu wcale o „kiedyś może się przydać”, ale problem z priorytetami i niemożność określenia, co jest ważne, a co ani trochę?
PS: Ilustracja mało ma wspólnego z tematem, ale mnie się podoba :P
Wtedy takiej taktyki nie rozumiałem i nie popierałem. Dziś rozumiem i dalej nie popieram, wychodząc z założenia, że karta postaci to nie PIT a zaklęcie to nie wycinek z kodeksu karnego czy innego zbioru praw i przepisów. Tak jak dziwiłem się, że komuś chce się pisać, że spell X pozwala osuszyć dwa metry kwadratowe wody, kolejne dwa co trzy poziomy, ale tylko w rzece czy jeziorze, bo w morzu już nie, a i to jedynie w czwartki, bo w piątki to zamienia wino w piwo z domieszką karmelków i tak dalej – tak dziwię się, że są MG, którzy prezentują dokładnie takie samo podejście do gry i graczy.
Spytałem kiedyś jednej znajomej internetowej Mistrzyni, na co jej wiedza o długości miecza. To znaczy po co mam wpisywać w karcie postaci, że moje arabskie ostrze ma tyle a tyle długości, kiedy fakt ten wyjdzie raz na ileś sesji? Na co mi wiedzieć, że łuk ma zasięg maksymalny Y metrów, jeśli nie gramy na siatce taktycznej, a wszelkie walki to bardziej opisówka z okazjonalnym rzucaniem? Wreszcie dlaczego mam wymieniać wszystkie zioła, jakie są hodowane w mojej szklarni, jeśli większość idzie „na sprzedaż”, a konkretny użytek w sesji mają ze trzy?
Dostałem prostą odpowiedź – bo kiedyś może się przydać.
Jako prowadzący lubię mieć pewne rzeczy rozpisane dość szczegółowo, ale w sytuacji, gdy jest to potrzebne mi lub komuś innemu. Jako gracz też, ale wtedy inaczej wyglądają priorytety. Wiadomo, inna liczba rzeczy do ogarniania, inna rola w tworzeniu historii. Tak czy siak jeśli jako MG nie robię sesji stricte pod postać, to jej historia jest mi zbędna. Jeśli na moich sesjach nie ma kupca, a nikt nie bawi się w handlarza, to nawet nie zaglądam do stosownych rozdziałów w podręczniku. Jak będę miał chęć albo potrzebę, wtedy jak najbardziej. Ale wcześniej? Po co? Dla uzupełnienia wiedzy? Sesja za tydzień albo dwa, do tego czasu i tak zapomnę.
Ja po prostu nie rozumiem sensu siedzenia nad czymś, co może mieć znaczenie dopiero za ileś sesji. Nie mówię tu o rozpisce kampanii czy enpeca, który pojawi się za dwie bitwy i trzy intrygi z przerwą na bal, czy o przedmiocie, który miał zostać znaleziony teraz, jeno w innej niż aktualnie odwiedzana części podziemi, tylko o takich duperelach jak dodatkowe rzeczy do wymontowania z maszyn Molocha, gdy grupa wędruje po Neodżungli, albo hierarchia wewnętrzna magów ze stołecznego kolegium bursztynu, gdy aktualnie siedzimy gdzieś w Bretonii. Skoro sytuacja fabularna sprawia, że do pewnych sytuacji nie ma jak dojść, to po co? Jeśli gracz sobie coś takiego zmajstruje na zaś, to owszem, przejrzę, klepnę albo nie i odłożę do notatek, wyciągając w stosownej chwili. Ale sam czegoś takiego bez potrzeby nie zrobię.
Wciąż mnie zastanawia, czy owa wyżej wymieniona MG korzysta z wymaganych danych. Przy jakiejś okazji spytam. Wiem za to, że paru innych mi znanych tego nie robi. Wiadomo, co prowadzący to podejście, jedni bawią się w turlanie, a inni odkładają karty na bok i lecą czystą narracją. Jednak w takim wypadku dorzucają sobie i graczom zbędnej roboty. Znam takiego, co przy robieniu systemu magii do jednego erpega darł szaty, co by czas rzucania liczony był w sekundach a nie turach czy czymś innym, bo dzięki temu pojedynki magów są lepsze i tak dalej. Ale czy uwzględnia takie rzeczy przy grze? Odmierza z zegarkiem w ręce moment rzucenia i sprawdza, czy przy prędkości X i odległości Y wojownik Z dobiegł do maga Ć i go chlasnął, nim tamten wypalił fajerbola? Owszem, niby jedno z drugim nie ma nic wspólnego, jednak pewne zachowania często wpływają na kilka aspektów działalności danej osoby. MG, co myśli monumentalnie i nie potrafi zbudować na sesji miasta mniejszego niż 100k ludności, jako gracz raczej nie zmieni sposobu myślenia. A przynajmniej jeden mi znany nie potrafił.
Zresztą najgorsi są tacy, którzy nie dość, że myślą za bardzo do przodu, to jeszcze babrzą się w szczegółach. Ja tam szczegóły bardzo lubię, ale też do pewnych granic. Jak mi ktoś gra szlachcicem z własnym zamkiem, to będę go rozliczał z wojska i ważniejszych enpeców, ale nie będę wymagał zrobienia pełnej listy służby z imionami i całą resztą. Owszem, w razie jakiegoś oblężenia czy wizyty płatnych zabójców („Dobry wieczór, my po Staszka”) przyda mu się wiedzieć, czy w razie czego ma w odwodzie pół czy pełną setkę mięska armatniego. Ale dopiero wtedy siądę z nim i wszystkie niezbędne szczegóły z nim ustalę.
A dlaczego nadmiar szczegółów jest pfe? Sytuacja – gracz rabuje posiadłość szlachcica i dociera do bogato zdobionej, wielkiej szafy. Otwiera. W środku wiszą sobie suknie w liczbie dziesięciu. Gdybym chciał być skrupulatny, to każda miałaby osobną karteczkę z rokiem i miejscem produkcji, nazwiskiem producenta, krojem, spisem użytych materiałów, dokładnym opisem z uwzględnieniem każdej falbanki i koronki i ceną. No bo gracz może się o to zapytać, może mieć nawet w karcie stosowną wiedzę. A szaf w rezydencji pięć i drugie tyle piętro wyżej. Dziękuję, postoję.
Do czego zmierzam? Do bardzo prostej rzeczy – by znać umiar. Nie grzebać przy rzeczach, które i tak na sesji nie zostaną wykorzystane i nie udawać, że trzeba się zawczasu przygotować, bo kiedyś tam może to lub owo być ważne. Jak będzie ważne, to wtedy się zrobi. Przyszykowanie prostego planu miasta, krótkiej historii burmistrza albo imion gwardzistów przy bramie to nie jest nawet kwadrans roboty. Zresztą nie lepiej takie rzeczy robić w trakcie? Na jednej sesji kluczowych enpeców do załogi kosmicznej korwety tworzyłem na bieżąco wraz z graczem, na podstawie dialogu między jego postacią a innym jeszcze enpecem, zaś przy ostatniej sesji Neuro imiona kreowałem na bieżąco. Moim graczom jakoś specjalnie nie przeszkadzała krótka chwila zadumy i teksty w stylu: „Z wami jest jeszcze jeden gość. Nazwijmy go... Stefan”, zwłaszcza, że zaraz ktoś dorzucał: „Kowalsky?”.
Może to tylko moje marudzenie, ale odnoszę wrażenie, że zbyt drobiazgowe osoby mają problem z improwizacją, dostosowaniem do działań graczy albo z nimi samymi. Ludzie bywają różni, a znam paru, co będzie się dziwić: „Ej, czemu nie ciachnąłem go pierwszy, gdy moja broń jest o 3 cm dłuższa? Przecież mam dalszy zasięg!”, więc może dla świętego spokoju? Tyle, że w tej samej sytuacji żaden ze znanych mi drobiazgowców nie pyta o szerokość i grubość zbrocza, stopień naostrzenia miecza („Przetnie deskę, kamyk, żebro? A może tylko ułamie parę kości i ugrzęźnie w ciele?”), ilość kółek w kolczudze, gęstość splotu i tak dalej. Może więc nie chodzi tu wcale o „kiedyś może się przydać”, ale problem z priorytetami i niemożność określenia, co jest ważne, a co ani trochę?
PS: Ilustracja mało ma wspólnego z tematem, ale mnie się podoba :P